Komponowałam.
Postanowiłam sama coś od siebie napisać. Chciałam o miłości rodziców, jednak
nie miałam tyle odwagi więc wymieszałam tekst z moimi uczuciami.
Piosenka nazywa się I will be i nie
była taka zła. Było późne popołudnie, Justin zmęczony spał w moim pokoju, który
dalej wyglądał jakby mieszkała w nim dziesięcioletnia dziewczynka. Śmiał się ze
mnie gdy tam wszedł jednak od razu zasnął, mówiąc wcześniej że jest milutko.
Ja za to przespałam się na kanapie.
Oczywiście chłopak o tym nie wiedział, ponieważ skłamałam go, że idę spać do
pokoju mamy. Nie miałam na tyle odwagi by tam zajrzeć sama, chociaż bardzo tego
pragnęłam.
Postanowiłam, że zostaniemy ostatni
dzień tutaj by odpocząć a jutro wrócimy do szarej rzeczywistości, czyli Avril
staje się zimną suką. Przynajmniej dla niektórych, dla pozorów.
Nie chciałam już taka być.
Zrozumiałam, że to na dobre mi nie wyjdzie.
Poczułam, ze mogę Justinowi coś o
sobie opowiedzieć i chciałam nawet tego. Potrzebowałam się otworzyć w stu
procentach.
Usłyszałam kroku gwiazdeczki.
Wyszedł w samych bokserkach i stanął niedaleko mnie ziewając. Przewróciłam
oczami. Ile ten człowiek może spać?
- Jak się spało? – spytałam.
- Bardzo dobrze, jednak bym coś
zjadł.
- Obiad jest w kuchni. Podgrzej go
sobie w mikrofalówce.
Spojrzałam na fotografię rodzinną.
Byłam tam ja z rodzicami. Miałam około siedmiu lat. Byłam w różowej sukience,
na nogach miałam czarne baletki a włosy były związane w dwa kucyki. Całowałam
mamę w policzek. Kobieta była zadowolona a oczy jej się błyszczały.
- Mamo proszę odezwij
się. – łkałam.
Trzymałam
ja na kolanach. Błagałam ją o to by mówiła do mnie. Gdy jej dotykałam czułam
chłód a jej twarzy była blada. W oczach nie było ciepła tylko nicość.
Nie wiedziałam co się dzieje w tej
chwili. Myślałam, że ona śpi. Jednak kto normalny śpi z otwartymi oczami?
Potrząsnęłam
nią trochę a jej ciało było luźne, jakbym trzymała marionetkę z która mogę
robić co chce.
-
Mamusiu…
Na jej bladą twarz spadło kilka
łez, które nie wiem kiedy wypłynęły z moich oczu.
-
Mami ?
- Ciekawe co byś powiedziała widząc
mnie taką jaka byłam przez te ostatnie lata. – spytałam szeptem. – Zadowolona
na pewno byś nie była.
Podniosłam się i powędrowałam do
drzwi, które nigdy nie były otwierane od tego dnia. Chwyciłam niepewnie za
klamkę. Przez chwile zastanawiałam się czy wejść tam.
- Justin? – zawołałam.
Nie minęła minuta gdy chłopak koło
mnie stanął.
- Co ty robisz?
- Próbuję wejść do środka.
- Przecież tam spałaś. – troszkę się
zdenerwował.
- Nie. Bałam się tam wejść. –
mruknęłam. – Dalej boje. Wejdziesz ze mną?
Kiwnął głową na zgodę. Otwarłam
drzwi i weszliśmy.
Pokój był malutki i skromny. Było
tam łóżko dwuosobowe, naprzeciwko telewizor a po lewej stronie szafa na
ubrania. Po obu stronach łóżka były małe szafki. Jedna taty, druga mamy. Tata
zabrał stąd swoje rzeczy ale ja nie pozwoliłam by matki zniknęły. Darłam się w
niebo głosy, kiedy chciano je spakować. Zostały tu i tak są do dziś.
Jednak czas pogodzić się z
wydarzeniami przed ośmioma laty. Dać jej odejść raz na zawszę. Szybko wyszłam z
pokoju po jakaś reklamówkę i wróciłam. Usiadłam na łóżku i otworzyłam szafkę
koło łóżka. Wyciągnęłam, kilka jej notesów i spakowałam nie otwierając ich.
- Co robisz? – chwycił mnie za
ramie.
- Pozwalam jej odejść. – załkałam. –
Tylko tak cholernie mi jej brakuje.
- Wszyscy mówią, że jesteś
niezniszczalna. Szkoda, że nie znają ciebie od tej strony jak ja.
Otwarłam szufladę i wyciągnęłam
szkatułkę z jej biżuterią.
- Tutaj chowała swoje największe
skarby. – wspominałam. – Nikomu nie pozwalała jej dotykać. Miała sześć lat
kiedy pokazała co tam się znajduje.
Nic nie mówił, słuchał mnie i za to
byłam mu wdzięczna.
- Uwielbiała te drobnostki. Mówiła,
że je odziedziczę po jej śmierci. – skrzywiłam się. – Nie pomyślałam, że tak szybko to nastąpi.
- Na każdego przychodzi czas. Tylko
nie wiadomo w jaki sposób odejdzie.
- Szkoda, że przeze mnie.
- Nie myśl tak o tym.
Otwarłam szkatułkę i wyjęłam z niego
małą paczuszkę. Mama zawsze kupowała coś dla mnie i czekała aż będę straszna by
mnie tym obdarować. Odwiązałam ją i zobaczyłam karteczkę.
To
dla Twojego pierwszego chłopaka.
Mama.
Wciągnęłam rzemyk z moja pierwszą
literką imienia. Literka była ze srebra i dość ładnie błyszczało gdy padało na
nią światło. To dla mojego pierwszego chłopaka?
Chciałam spełnić wole mamy, jednak
nie chciałam dawać tego Leonowi. Bardziej na to zasługiwał brunet siedzący obok
mnie, ponieważ to on dotarł do mnie swoją obecnością.
- Mama kupiła to bym podarowała to
swojemu pierwszemu chłopakowi – zaczęłam. – Leon nie zasługuje na to. Nie ma
prawa tego nosić.
- To co z tym zrobisz?
Wzięłam jego dłoń i położyłam mu ten
łańcuszek.
- Ty na niego zasługujesz.
- Jesteś tego pewna?
- Zawsze chciałam mieć brata. Jesteś
dla mnie jak brat.
Przytulił mnie do siebie i pocałował
we włosy. Może początek mieliśmy dziwnie erotyczno pierdolnięty. Mimo wszystko
potrafiłam się przed nim otworzyć, dlatego dostał ode mnie ten rzemyk.
- Dziękuje.
- To ja dziękuje.
- Pomogę ci dać jej odejść.
Spakowanie jej rzezy było bolesne.
Czułam, że musiałam to zrobić, w końcu ileż można.
- Moją mamą była Katerine Benett.
- Ta Katerine?! – zdziwił się.
- Tak. Ciężko mnie z nią powiązać,
ponieważ tata zataił to przed świtem dla mojego bezpieczeństwa.
- Rozumiem.
Każdy przedmiot oglądałam ze
skupieniem. Uśmiechałam się i cieszyłam na niektóre wspomnienia. Żegnałam się z
nią na swój sposób.
Kiedy wszystko było spakowane,
wyszliśmy na zewnątrz. Postanowiłam to wszystko spalić.
Pożegnałam się z matka i
przyglądałam się palącym się rzeczom. Nawet łza mi nie popłynęła. Myślałam, że
bardziej będę to przeżywać.
Doszłam do wniosku, że dawno powinnam
to zrobić a nie dopiero teraz, po tylu latach cierpienia. Za dużo czasu minęło.
- Jak się czujesz? – poczułam jego
rękę na swoim ramieniu.
- Właśnie bardzo dobrze. –
spojrzałam na niego.
- Cieszy mnie to. Przynajmniej nie
cierpisz. – nagle mnie przytulił. – Dumny z ciebie jestem.
Wtuliła się w niego i zaśmiałam. Kto
by pomyślał.
Podobało mi się to, że miałam w nim
oparcie. Ktoś ze wnętrz. Osoba, która nie jest wmieszana w układy z moim tatą.
W domku, zrobiłam dla nas kolację.
Oznaczało to, że nasz weekend się kończy. Jutro będzie trzeba wyruszyć do
rzeczywistości. Jednak postanowiłam, że tylko przy nim taka będę. On na to
zasłużył.
Jedliśmy śmiejąc się i robiąc głupie
miny. Po prostu mogłam pobyć, jeszcze przez chwilę wesoła.
- Dobre te naleśniki.
- To dobrze, że ci smakują.
- Nie ma co, kucharka z ciebie
pierwsza klasa.
Byliśmy w drodze do miasta, jeszcze
tylko piętnaście minut i mieliśmy zjawić się w naszym nowym domu. Żeby umilić
czas podróży słuchaliśmy muzyki i śpiewaliśmy. Chłopak nagrywał wszystko a ja z
tego powodu miałam kaptur na głowię. Uwielbiałam jego towarzystwo, ponieważ
budził u mnie jakieś dobre cechy, które miałam pochowane a w dodatku byłam
wesoła.
Nigdy jeszcze taka wesoła od śmierci
mamy nie byłam, a to co teraz się działo było niemożliwe. Tata jakby to widział
na pewno by się ucieszył. Jednak po powrocie musiałam znów być zimną suka, by
nikt nie mógł skrzywdzić Justina.
On martwił się o swoja macochę i
ojca, którzy się do nas od trzech dni nie odzywali. To powodowało, że ciągle
żył stresie. Ja oczywiście rozumiałam, że im mniejszy kontakt, tym lepiej dla
nas wszystkich. Mogli przecież ojca gwiazdeczki szybko namierzyć a gra była już
niebezpieczna wystarczająco.
Skręciłam.
Byłam już w centrum miasta gdy
zobaczyłam przez boczne lusterko, że ktoś nas śledzi.
- Trzymaj się. Teraz musimy uciekać.
– poinformowałam go i przyśpieszyłam.
- Co się dzieje? – szepnął.
- Ktoś za nami jedzie. – mruknęłam.
- Jak uciekniemy jak masz dalej
niesprawną rękę. – przypomniał mi.
No tak… Spojrzałam na swoje ramie i
skrzywiłam się. Cóż nie mam wyjścia jak ja nadwyrężyć. Coś czuję, że będzie to
cholernie bolało. Chwyciłam oburącz kierownicę i syknęłam z bólu. Że też
musiałam dać się postrzelić.
- Oszalałaś?! – krzyknął wnerwiony
Justin. – Krzywdę sobie zrobisz!
- Zamknij pysk! – wydarłam się. –
Chcesz żyć?
Nie odpowiedział. Z całej siły
nadeptam pedał gazu i ruszyłam jak głupia. Wymijałam wszystkie samochody które
trąbiły na mnie. Miałam to w tej chwili gdzieś. Musiałam szybko stracić pościg,
który jak na złość był coraz bliżej nas. Wjechałam na jakiś podziemny parking i
pożałowałam swojej decyzji. Wyjazd został nam zablokowany.
- Kurwa! – zatrzymałam samochód.
Otaczały
nas trzy samochody i nie wiedziałam co mam robić. Straciłam panowanie nad
sytuacją. Strasznie mi się to nie podobało.
- Uciekaj i zadzwoń do Leona. –
podałam mu swój telefon. – Kiedy usłyszysz strzały uciekaj między samochodami.
Nie mamy innego wyjścia jak poświęcić jednego z nas. A w tej sytuacji jestem
ja.
- Oszalałaś!
- Justin mówię poważnie, poradzę
sobie. – chwyciłam go za rękę. – Odnajdą mnie. – uśmiechnęłam się. – Zrób to
dla mnie.
- Nie.
- Słuchaj. – zauważyłam, że ludzie
idą w naszą stronę. – Dam radę, uciekaj jak tylko strzelę.
Poczułam jak ktoś mnie szarpię za
ramię. Poprowadził w stronę reszty ludzi i przyłożył broń do skroni. Justin
miał się lepiej. Popchnięto tylko w stronę Tom’a, który mu się przyglądał.
Justin był wystraszony i nie wiedział co ma zrobić. W ułamku sekundy kopnęłam swojego
porywacza i wyciągnęłam broń i zaatakowałam Tom’a. Justin zaczął biec a ja z tego byłam
zadowolona, że mnie posłuchał. Miałam już uciekać, gdy poczułam jak ktoś mnie
uderzył w tył głowy.
Obudziłam się w jakimś pokoju. Było
ciemno i czułam czyjaś obecność obok mnie. Chciałam poruszać rękami, jednak
zorientowałam się, że zostały one przywiązane. To się wkopałam. Zaczęłam się
rozglądać ale widziałam tylko ciemność. Kurwa! I co teraz Avril? Wpakowałaś
swoje życie w nędzne łapy zabójcy swojej matki.
Justin
Pov.
- Ratujcie ją! – krzyknąłem
zdenerwowany. – Przecież, ona sama sobie nie da rady!
Wszyscy mi się przyglądali i nie
wiedzieli co mają zrobić. Ojciec Avril gdy tylko się o tym dowiedział,
przyjechał do nas.
Od porwania minęły trzy dni i nikt
nie potrafił nic wymyśleć. Ja za to traciłem panowanie nad sobą. Co raz
bardziej czułem złość i nienawiść do siebie, że ja tam zostawiłem.
- Nic jej nie zrobią. – mruknął
nagle ojciec Avril.
- Czemu tak sądzisz? – spytałem
wkurwiony.
- Ponieważ mają coś ważniejszego niż
ty. – jego głos był zmartwiony. – Będą chcieli coś za coś.
- Będą nią tobą szantażować. –
stwierdził mój tata.
- A jak ją zabiją? – spytałem. – Ona
strzeliła w tego Tom’a! – krzyknąłem zdenerwowany. – Zabiją ją!
- Ona da sobie radę. – odparł Chris.
- Tu masz rację. – zgodził się
David.
Nie rozumiałem ich. Jak mogli być aż
tak pewni, że Avril jest niezniszczalna, kiedy ja znałem ją naprawdę.
Wiedziałem, jaka jest krucha, wrażliwa i delikatna. Miałem ochotę, kogoś pobić.
Spoglądałem na ciotkę Avril oraz
moich przyjaciół. Byli pewni, że ona da sobie radę a ja byłem pewny, że muszę
ją uratować ją.
- Popełniłem błąd, że ją wysłałem.
Teraz dotarło do mnie, że wcale przy niej bezpieczny nie byłeś. – wstał nagle z
krzesła David.
Wyszedłem z salonu i zamknąłem się w
pokoju. Musiałem coś zrobić by ją uratować. Tylko co ?
Jeny... Jaj możesz to robić?! Kończysz w takich momentach!
OdpowiedzUsuńTo piekne masz wielki talent, nie zmarnuj go :)
OdpowiedzUsuńświetny <33
OdpowiedzUsuńAww.... świetny <3
OdpowiedzUsuńKocham <3
OdpowiedzUsuńczekam nn ♥
OdpowiedzUsuńMogłabyś mnie poinformować na twitterze o nowym rozdziale bo nie zawsze zajrzę na bloga Proszę :) @ily_biebzz
OdpowiedzUsuńKocham :*
OdpowiedzUsuńUHAEYGHWIU, JEJCIU CZEKAM NN <3
OdpowiedzUsuń